Historia inflacji w Polsce cz. VII: Niepodległość i Reaktywacja
W 1918 r. Polska powróciła na mapy. Skończyła się I wojna światowa, ale nie skończyły się problemy z polską walutą…
Istotną rolę w odrodzeniu polskiej waluty odegrała Polska Krajowa Kasa Pożyczkowa założona jeszcze w czasie Wielkiej Wojny 9 grudnia 1916 r. Otrzymała ona prawo do emisji marki polskiej, która była powiązana kursowo z marką niemiecką. Po roku w obiegu było już 270 mln marek, po kolejnych sześciu miesiącach 504 mln, zaś w chwili odzyskiwania niepodległości przez Polskę aż 880 mln. Oczywiście wraz za wzrostem emisji, rosła inflacja.
Okupanci niemieccy wiedzieli jednak, co robią. Płacili na ziemiach polskich stale dodrukowywaną walutą za różne usługi czy towary, ale też dbali o to, by ta nie przedostawała się na teren ich państwa. Paradoksalnie więc pierwszy od pół wieku „polski” bank centralny (bo tym w istocie była PKKP) bardziej dbał o interesy Niemiec, a nie Polaków.
Reaktywacja
Sytuacja odrodzonego kraju po 11 listopada 1918 r. była – bardzo delikatnie sprawę ujmując – trudna. O poszczególne terytoria nadal walczono, w różnych regionach funkcjonowały odmienne waluty i systemy podatkowe. Trudno było w takiej sytuacji od razu przeprowadzić gwałtowną reformę monetarną. Stąd PKKP pozostało bankiem centralnym młodego państwa, zaś marka polska nadal funkcjonowała jako oficjalna waluta.
Problemów było jednak znacznie więcej. Brakowało złota i srebra, które mogłyby być podstawą dla banknotów. Historycy szacują, że w czasie zaborów Niemcy wywieźli z polskich ziem złoto warte 35 mln marek niemieckim i 40 ton srebra. Sytuacje uratowały trochę powojenne odszkodowania. W zamian za waluty obce, będące w obiegu w Polsce, Rosja oddała klejnoty i złoto o wartości 30 mln rubli, zaś Niemcy i Austria złoto o równowartości 5 mln dolarów. Mogło to pomóc w ustabilizowaniu waluty.
Mamy banknoty? Po co mają leżeć?
Po przejęciu PKKP okazało się, że w skarbcu instytucji było sporo (a dokładnie 360 mln) niepuszczonych do obiegu banknotów marki polskiej. Decyzją ówczesnego premiera, Jędrzeja Moraczewskiego, od razu znalazły się one na rynku. Wszystkie…
Decyzja ta wprowadziła spory chaos. Niedługo potem było jeszcze gorzej. Polska w 1920 r. znalazła się w stanie wojny z bolszewicką Rosją, która postanowiła na bagnetach czerwonoarmistów zanieść rewolucję poza granicę swojego kraju. Na drodze stanęło nasze młode państewko. I choć wojna ta mogła przypominać walkę młodego i zdeterminowanego (ale pozornie jednak słabszego) Dawida z napakowanym Goliatem, Polska wygrała konflikt.
Ceną był niestety ogromny deficyt budżetowy. Choć liczby na ogół są nudne i nie oddają grozy sytuacji, w tym przypadku mogą pokazać, o jakiej skali wzrostu zadłużenia mówimy. W 1919 r. Polska miała deficyt na poziomie 9 mln marek, rok później już 58,5 mln, zaś po kolejnych trzech latach 113,7 mln. Efekt mógł być tylko jeden. Krach!
Szacuje się, że w latach 1919-1924 państwo zarobiło na dodruku waluty nawet 800 mln dolarów, ale stało się to kosztem obywateli i gospodarki.
Oczywiście zarobek z inflacji nie szedł do kieszeni czołowych polityków, ale na odbudowę kraju i państwowe inwestycje. Mimo tego w 1923 r. doszło do hiperinflacji. Tu znowu posłużę się suchymi liczbami, by oddać jej skalę.
W 1918 r. jeśli miałeś 9 marek polskich mogłeś wymienić je na 1 dolara. Rok później, by dostać 1 dolara potrzebowałeś już 110 marek. W 1920 r. – 590 marek; 1921 r. – 2922; 1922 r. – 17 800; 1923 r. – 6 375 tys. Inflacja osiągała szczyt w 1924 r., gdy za dolara płacono już 9 250 tys. marek polskich.
Spróbujcie sobie teraz wyobrazić waszą desperacją i frustrację, gdyby wasze oszczędności topniałyby w tak zatrważającym tempie! Nawet obecna bessa na bitcoinie nie oddaje grozy tej sytuacji.
Trudne czasy i bohater
Los ministra skarbu był w ówczesnym polskim rządzie paskudną fuchą! Do tego premierzy naszego kraju nie potrafili znaleźć osoby w pełni odpowiedniej na to stanowisko, która powstrzymałaby kryzys. I w końcu zadanie to powierzono Władysławowi Grabskiemu oddając mu też w ręce władze szefa rządu.
Desperacja polityków musiała być ogromna, skoro Grabski otrzymał półroczne pełnomocnictwo na wydawanie rozporządzeń z mocą ustawy. Dokonał waloryzacji podatków, nałożył podatek na rolnictwo, przemysł i inne branże, ale też pobierany w przyspieszonym trybie podatek majątkowy. Ograniczył wydatki publiczne i dotacje dla kolei. No i udało się! Opanował inflację i zrównoważył budżet.
20 stycznia 1924 r. powołał do życia Bank Polski S.A., który miał stać się nowym bankiem centralnym. Co ciekawe, kapitał na start instytucji miały wyłożyć osoby prywatne (stąd „S.A.” w nazwie). Ostatecznie wyemitowano milion akcji, każda po 100 zł. Skarb Państwa posiadał tylko 1% udziałów. Pozostałe należały do firm, osób fizycznych, itd.
Plan był ambitny. Wprowadzono nową walutę – złotego. Banknoty Banku miały mieć pokrycie w złocie oraz dewizach. W 1924 r. pokrycie w kruszcu i dewizach wyniosło aż 87%, ale rok później już tylko 36%. Poziom pokrycia nie mógł spaść zgodnie z prawem poniżej 30%.
Reforma Grabskiego pomogła, ale po kilkunastu miesiącach ponownie pojawiły się problemy. Ponownie zaczął rosnąć deficyt, zaś kurs złotego spadać. Polski eksport był tłamszony przez Niemców w czasie tzw. wojny celnej.
Inflacja z 1925 r. nie była już tak dramatyczna, jak ta z lat ubiegłych, ale i tak spuentowały ją masowe protesty w roku kolejnym.
Chaos polityczny i ekonomiczny wykorzystała sanacja, czyli grupa polityków i byłych wojskowych zgrupowana wokół Józefa Piłsudzkiego. W maju 1926 r. przejęła ona władze w Polsce po faktycznym zamachu stanu. Nowa ekipa nadal stała jednak przed dylematem, jak rozwiązać problemy gospodarcze kraju.